Pandemia: Na Krawędzi – dodatek obowiązkowy
Nie wiem, czy nie jestem pierwszą osobą w Polsce, która miała w swojej kolekcji Pandemica. Zamówiłem grę zza oceanu, jeszcze zanim ktokolwiek o niej usłyszał. Jednym słowem jestem Pandemicowym Hipsterem – grałem w niego, zanim to się stało modne! Bo że Pandemic rozpętał szaleństwo gier kooperacyjnych, które po dziś dzień trwa, pewnie większość z Was wie. W międzyczasie gra doczekała się polskiego wydania, dwóch dodatków, nowego wydania po angielsku, nowego wydania po polsku, zapowiedzi trzeciego dodatku i wersji “Legacy” oraz wydanie wersji kościanej. Teraz w końcu w moje ręce wpadł pierwszy dodatek wydany w ojczystym języku: Na krawędzi.
A dodatku do Pandemii bardzo potrzebowałem. Jak tylko paczka z grą dotarła, w ciągu dwóch tygodni rozegraliśmy kilkanaście partii w różnych składach. Wiecie, jak to jest: “kurde, przegraliśmy, a było tak blisko. Gramy jeszcze raz!”. Niestety doprowadziło to do lekkiego znużenia tytułem i musiało upłynąć trochę czasu, zanim z chęcią zgadzałem się zagrać i ratować świat przed wrednymi wirusami.
Rzadko kiedy piszę więcej o wykonaniu i komponentach, ale tutaj się skuszę. Przed pojawieniem się dodatku w sklepach, można było usłyszeć głosy krytyki, że kosztuje on prawie tyle samo co podstawka. Po otwarciu (albo po obejrzeniu zdjęć) przestaniecie się dziwić. Karty, pionki, kosteczki nowej choroby (fioletowa mutacja), szalki Petriego na wszystkie kostki, razem z naklejkami na wieczka (nie wspominając że dzięki temu jest bardziej tematycznie) i mega-uber fajna wypraska, żeby to wszystko pomieścić i mieć jeszcze miejsce na kolejne dodatki. Jedno jest pewne – pudełko od podstawki jeśli nie wyląduje w koszu na śmieci, to przynajmniej gdzieś w piwnicy albo głęboko w szafie, bo korzystać z niego na pewno nie będziecie.
“Na Krawędzi” można podsumować jednym słowem – Różnorodność. Na dobry początek otrzymujemy 6 nowych kart postaci – każda z nową zdolnością. Z tego co zdążyłem się przekonać, żadna z nich nie jest ani “przepakowana”, ani słaba. Po prostu jest w sam raz i jest przydatna w czasie gry. Kolejny “karciany” dodatek to 8 nowych kart zdarzeń. Oczywiście nie wszystkie wtasowujemy do talii, a jedynie określoną przez liczbę graczy liczbę. Z jednej strony, tak jak wspomniałem, mamy różnorodność, a z drugiej nie możemy mieć utartych strategii, bo niektóre wydarzenia, na które moglibyśmy liczyć, mogą się w ogóle nie pojawić na stole. A jeżeli wciąż Wam mało, to w pudełku znajdziecie 4 puste karty wydarzeń i ról – będziecie mogli popuścić wodze fantazji.
Teraz dochodzimy do sedna tego rozszerzenia, czyli do nowych trybów rozgrywki. Pierwszy, którego spróbowałem to karty epidemii “Złośliwego szczepu”. Zastępują one standardowe karty epidemii i potrafią nieźle namieszać. W momencie wyjścia pierwszej takiej karty, choroba która po zarażeniu ma najwięcej znaczników na planszy jest złośliwym szczepem. A każda karta epidemii powoduje, że coś nieciekawego dzieje się właśnie ze wspomnianym Złośliwym Szczepem. Poszczególne karty potrafią nieźle namieszać np. “Interwencja Rządowa” nie pozwala graczom opuszczać miast z chorobą – złośliwym szczepem, o ile najpierw nie usuną przynajmniej jednego znacznika takiej choroby. Nie ma sytuacji, żeby ta karta nie sprawiła graczom kłopotów.
Drugi moduł “Mutacja”, wprowadza do gry Zmutowaną chorobę (fioletową), a wraz z jej znacznikami do gry wchodzą Karty mutacji i Karty zdarzeń mutacji. Powodujące one pojawianie się i rozprzestrzenianie się fioletowej choroby. Grając z tym modułem aby wygrać, gracze muszą wynaleźć 5 szczepionek, albo wynaleźć 4 podstawowe i usunąć wszystkie znaczniki fioletowej choroby. Na początku wydaje się, że ten drugi sposób jest łatwiejszy do osiągnięcia – teraz już nie jestem taki pewny. Na początku znaczników zmutowanej choroby jest niewiele, ale wystarczy chwila nieuwagi żeby pojawiło się ich dużo za dużo. Łatwo wówczas przegrać przez nie wynalezienie tej ostatniej szczepionki, lub po prostu dlatego, że skończą się fioletowe kosteczki, których jest połowę mniej niż standardowej choroby.
Oba moduły można ze sobą połączyć i grać z nimi jednocześnie – tego rodzaju tortury jeszcze nie próbowałem. Przy okazji podkreślę to co jest napisane w instrukcji. Przy pierwszych partiach z “Na Krawędzi”, grajcie na najprostszym poziomie trudności. Teoretycznie niewielkie zmiany, które wprowadzają te moduły, potrafią pokonać nawet wytrawnych graczy.
W tym miejscu powinienem już skończyć tę recenzję bo jednego trybu nie próbowałem, a ostatni mi się niestety nie spodobał. Nie próbowałem grać na poziomie Legendarnym czyli z aż 7 kartami Epidemii i nie wiem czy kiedykolwiek w takim trybie zagram. Trzeci i ostatni moduł który znajdziemy w pudełku to wariant z Bioterrorystą. Gra z kooperacyjnej zmienia się w grę jeden vs reszta. Jeden z graczy otrzymuje rolę Bioterrorysty, który próbuje zniszczyć świat zmutowaną chorobą. Pozostali gracze niczym drużyna Bruce’ów Willis’ów z 12 Małp, próbuje ratować świat, jednocześnie łapiąc terrorystę. “Zły gracz” wykonuje swoje ruchy w tajemnicy, zapisując jest w specjalnie przygotowanym notesie. Pionek bioterrorysty pojawia się na planszy tylko jeżeli spotka się z innym graczem w tym samym mieście (wówczas gracze w ramach swoich akcji mogą go pojmać). Gracze widzą również karty, których używa bioterrorysta do lotów po planszy, dzięki czemu wiedzą w jakich miastach przebywał. Problem w tym że nie wiedzą czy był to lot czarterowy czy bezpośredni więc trzeba mocno wysilić szare komórki żeby spróbować nadążyć za złym graczem. Grę wygrywamy standardowo wynajdując 5 szczepionek (albo 4 i usuwając wszystkie znaczniki fioletowej choroby). Bioterrorysta natomiast nie wygrywa automatycznie przy przegranej graczy – na planszy musi pozostać przynajmniej jeden fioletowy znacznik.
Jak już wspomniałem ten moduł nie przypadł mi do gustu. Granie “złym”, nie jest wcale takie emocjonujące jak mi się po opisie wydawało, a dodatkowo jest lekko upierdliwe przez ciągłe zapisywanie czegoś w notesie (bioterrorysta rusza się po każdym z graczy). Gracze natomiast mają i tak pełne ręce roboty z rozprzestrzeniającymi się chorobami, żeby jeszcze próbować “rozkminić” gdzie może ukrywać się “czarny pionek”. Moduł jak na mój gust wprowadza zbyt dużo chaosu w miejsca, gdzie Pandemia jest grą w wyliczanie ryzyka i przewidywanie skutków kart, które za chwilę się pojawią. Z pewnością jednak znajdą się amatorzy i takiej wersji rozgrywki – ja jednak do nich nie należę.
Pomimo tego – dodatek jest pozycją obowiązkową dla każdego kto posiada Pandemię. W moim przypadku znakomicie odświeżył mi podstawkę i przywrócił chęć do grania w ten znakomity tytuł.
Dziękuję wydawnictwu Lacerta za udostępnienie gry do recenzji.