Glass Road – sinusoida emocji

Przed tegorocznymi targami w Essen przygotowywałem się lepiej niż w poprzednich latach. Zrobiłem listę gier z numerami stoisk i praktycznie do każdej pozycji przynajmniej przejrzałem instrukcję. Tytułem który praktycznie od samego początku znalazł się na szczycie listy było Glass Road. Potem spadł, potem się znowu na niej pojawił, i znowu wpadł, i znowu spadł… sami rozumiecie.

Zaczęło się od skrótu zasad i dwóch elementów mechaniki, które mnie zainteresowały:

  1. Koło z zasobami, które spodobało mi się już w Ora et Labora, a tutaj zastosowane z lekkim “twistem”,
  2. Mechanika karciana, gdzie trzeba dobrze wyczuć co zagrają przeciwnicy i odpowiednio wybrać, i rozegrać pomocników. Nie będę tutaj wnikał w szczegóły, bo Staszek już to zrobił za mnie.

Uwielbiam Race for the Galaxy, Uwe miał już ciekawe pozycje z mechaniką karcianą – gra wskoczyła na listę. Sprawdziłem cenę na stronie Feuerland – 35€ – brzmi dobrze.

Jakiś czas potem gruchnęła informacja, że wersja angielska będzie kosztować dużo więcej. Gra pojawiła się w preorderze w polskich sklepach za ponad 200zł. Z-Man winduje ceny i takie tam – gra spadła z listy i wskoczyła na listę “sprawdzić przed zakupem”.

Na targach okazało się, że jednak angielska wersja kosztuje 35€. Po dniu, albo półtora wahania – grę kupiłem i nawet udało mi się zdobyć autograf Uwe na okładce (dosłownie potknąłem się o niego na innym stoisku wracając z zakupioną grą). Już w Polsce, dokładniej przeczytałem instrukcję. Zapowiadało się świetnie – nie tylko ważne jest co będziemy chcieli zagrać w tej rundzie, ale również w którym momencie. Dużo różnorodnych budynków obiecywało wysoką regrywalność. Nie muszę mówić że gra bardzo szybko wystrzeliła na sam szczyt mojej listy (chociaż grę już miałem).

Usiedliśmy z Agą do dwuosbowej partii. Miałem z tyłu głowy, że mechanika jest trochę inna niż w partii wieloosobowej i nie powinienem spodziewać się takich samych wrażeń z gry jakie będą mnie czekać w pełnym składzie, a mimo to gra powędrowała na sam szczyt listy… gier do sprzedania. Suche, mechaniczne, bez polotu. Wiem pewnie, że Staszek czuje klimat jak niejeden ameritrashowiec przy partii Twilight Imperium 3, ale co to za gra o produkowaniu szkła, gdzie to szkło praktycznie w ogóle nie jest używane w czasie gry? Mechanicznie wszystko gra i z pewnością wielu osobom gra się spodoba – szczególnie że ilość móżdżenia na minutę gry jest naprawdę spora. Tylko, że przez całą grę miałem wrażenie, że oprócz mechaniki nic tutaj nie ma – żadnych emocji, żadnego zaangażowania. Tak jakby gra była zrobiona na szybko, w parę dni, lekko przetestowana (*) i wypuszczona do sprzedaży. Dodatkowo wrażenia estetyczne psuły mi użyte na budynkach czcionki – szeryfowe, najprostsze z możliwych… po prostu brzydkie i nie pasujące do rysunków na żetonach. Podobne odczucia (może poza estetycznymi) miałem ostatnio parę lat temu przy innej grze Uwe Rosenberga – Merkator. Kto jeszcze pamięta ten tytuł? Kto jeszcze w niego gra? Pytanie czy za rok ktokolwiek jeszcze będzie pamiętał o Glass Road?

Przez chwilę coś mi mówiło, żeby dać grze szansę na więcej osób. Że wtedy gra zabłyśnie, będzie taka jak sobie wyobrażałem po przeczytaniu instrukcji. A z drugiej strony – mam na półce tyle świetnych tytułów, które proszą się o kolejną partię, które są lekko zakurzone i zapomniane, a zasługują na więcej czasu spędzonego na stole do grania. Po co mam poświęcać czas na kolejną, średnią grę, która nie przyprawia mnie o szybsze bicie serca?

Glass Road to był jeden z dużych tytułów które kupiłem na targach. Teraz aż się boję zagrać w Nations bo wyjdzie mi że nie ma po co jeździć do tego Essen.

(*) Nie żebym szukał tutaj dowodów na teorię spiskową, ale na BGG jednej z osób udało się wykonać nieskończone combo za pomocą trzech budynków, co dobrze o testowaniu gry nie świadczy.